Kilkanaście lat temu przeczytałem pewną książkę o dokonaniach polskich alpinistów na ścianie Trolli (Trollveggen). Zafascynowany m.in. i tą opowieścią postanowiłem rozpocząć moją przygodę z górami na poważniej zapisując się do klubu wysokogórskiego. Moim marzeniem było chociaż popatrzeć na tę ścianę i kolejne marzenie się spełniło. Pisząc te słowa właśnie jestem pod 1300-tu metrową zerwą i dosłownie czuję jej zapach.
Wyobrażam sobie co też ci już ś.p. bohaterowie czytanych książek czuli, gdy patrzyli na nią tuż przed wyjściem. Wiem również, że spali na tym samym campingu co i ja… to tak jakbym się cofnął w czasie… bo jak wiecie góry tak szybko się nie zmieniają. Trochę wyprzedziłem relację ponieważ Trollveggen jest w połowie Norwegii a zatem po kolei.
Po wyjechaniu z podmorskiego tunelu czułem, że to dopiero początek i tak też się stało. Całą trasę 2000km z Nordkappu mógłbym przyrównać do drogi poprowadzonej centralnie przez Tatry Wysokie. Oni nie mają innego wyjścia jak tylko przez góry prowadzić kręte drogi a tam gdzie się nie da to kopać tunele. Pejzaż nie był na szczęście monotonny, od czasu do czasu przejeżdżało się prze niższe górki typu naszych Pienin, ale niekiedy zdarzyło się obserwować spływające lodowce z wysokich szczytów. Pierwszy ważny postój mieliśmy tuż u podnóża Alp Lyngen leżących na wschód od Tromso, w tej części Norwegii zwanej daleką północą. Góry te należą do najbardziej dzikich w Norwegii. Góry, jak to w tym kraju najczęściej bywa, schodzą wprost do fiordów. Ich wysokość npm nie jest zachwycająca ale, że zaczynają się od samej tafli wody powoduje, że głowy trzeba zadzierać wysoko. Chłopcy mogli pierwszy raz w życiu zobaczyć na czym polegają przypływy i odpływy morskie i byli bardzo zdziwieni, że ten proces przebiega tak szybko prawie jak w wannie przed kąpielą.
Poczytaj więcej o wyprawie:
Część 1 Część 2 Część 3 Część 4 Część 6 Część 7 Podsumowanie