Typowymi dla krajobrazu norweskiego są również domki pokryte trawiastymi dachami a na niektórych można było zobaczyć pasące się… już tym razem nie renifery, a owieczki.
Nocleg mieliśmy na campingu dookoła którego, jak to w Norwegii, były góry i morze. Można by to porównać do połączonej razem Doliny Pięciu Stawów Polskich i Morskiego Oka tyle, że i stawy byłyby zlane w jedno. Trafiliśmy tam przez przypadek jako pierwszy camping po drodze, a co by było gdybyśmy zaczęli szukać dokładnie? Żal było odjeżdżać szczególnie, że mogłem tylko jednego dnia poświęcić się wreszcie fotografii, a i pogoda poprawiła się na tyle, żeby oddać prawdziwe piękno tego miejsca. Muszę przyznać, że na zdjęcia nie mam za wiele czasu. Konieczność przemierzenia tysięcy kilometrów, obsługa techniczna taboru oraz opieka nad rodziną nie pozwala za często na wzięcie aparatu do ręki ale zawsze się staram tyle, że nie zawsze aura jest wtedy właściwa. I tak też się stało… po Lofotach zrobiło się pochmurnie i niekiedy deszczowo. Tak tez i było pod Trollveggen – Ścianą Trolli. Nie przeszkadzało nam to jednak na zmierzenie się z Drogą Trolli (Trollstigen) – wijącą się serpentynami na wysokość 800 metrów.
Tym razem już bez przyczep… zresztą auta z przyczepami mają zakaz wjazdu ze względu na ostre zakręty i wąskie mijanki. Ze ścian spływały gigantyczne wodospady, przy których nasza Siklawa to zaledwie potoczek. U podnóża znajduje się jedyny na świecie znak „uwaga Trolle”, przy którym należało zrobić sobie fotkę.
Chciałoby się tu pozostać dłużej, ale niestety po kilku dniach postoju pogoda deszczowa skutecznie zmusiła nas do udania się w dalszą trasę.
Poczytaj więcej o wyprawie:
Część 1 Część 2 Część 3 Część 4 Część 5 Część 6 Podsumowanie